piątek, 30 grudnia 2011

Rozmowy z Anną. A w tle Charlotte czekoladowo-żurawinowa. TU I TAM nr 18.



Rozmowa.
Zwalniamy.
Zatrzymujemy czas.
Wyjątkowe chwile, które poświęcamy tylko sobie.
Zastanawiamy się w skupieniu.
Wracamy do podstawowych pytań: czym jest szczerość,  radość,  bliskość.
Rozmowa daje nam poczucie wspólnoty, bez którego czujemy się niekompletni.
To ważne nasze chwile.
W czasie jednej rozmowy udało nam się połączyć przeszłość,dzieciństwo,teraźniejszość,i wybiec dalej w
przód.
Przez 24 adwentowe dni zadałyśmy sobie na przemian po 12. pytań i udzieliłyśmy po 12. odpowiedzi.
Intensywniej niż kiedykolwiek doświadczyłyśmy bliskości.
Wydawało nam się, że jesteśmy na wyciągniecie ręki.
Oto nasze rozmowy.
U
Amber w Kuchennymi drzwiami i u mnie w Kucharni.


Pozostawiam Wam do przeczytania zapis pytań, które zadała mi Amber i moich odpowiedzi. Moją rozmowę z Amber przeczytacie zaglądając do niej Kuchennymi Drzwiami. Odpowiadając Amber rozmawiałam też z samą sobą. Zaglądałam w strony, o jakich dawno nie myślałam. To był wyjątkowy czas - nie sądziłam, że aż tak wiele będzie dla mnie znaczył, że dotknie tak wielu różnych spraw i wniesie tak dużo emocji, refleksji i czystej radości.  Cały grudzień był jedną długą rozmową, która w wyjątkowy sposób zaprowadziła mnie do Świąt i przygotowała na spotkanie z Nowym Rokiem.

 

 Tego samego Wam życzę w Nowym Roku - rozmów szczerych, prawdziwych, nie spiesznych. Zadawajcie pytanie, wsłuchujcie się w odpowiedzi, znajdujcie czas na rozmowy z Bliskimi i z sobą. To zbliża i buduje, daje nadzieję, wspiera, odkrywa światy, które tylko z pozoru wydają się niedostępne.


UWAGA! Post wyłącznie dla osób o wielkich pokładach cierpliwości (ciekawości też) - nawet jak na moje standardy jest bowiem wyjątkowo dłuuugi. Mam jednak nadzieję, że znajdziecie trochę czasu na przeczytanie. Życzę Wam miłej lektury (dozwolone czytanie w odcinkach) i zostawiam w nagrodę przepyszny deser.


Pytanie1.
W kilku swoich postach wspominasz o podróży na południe Francji. Czy to ulubione miejsce, kraj, do którego najchętniej byś wróciła?

Rzeczywiście z południem Francji  wiąże się wiele wspaniałych i ważnych dla mnie wspomnień. To miejsce wyjątkowe, w którym mogłabym zamieszkać na dłużej. Cały czas czuję niedosyt, jak przy porcji pysznego dania, którego odrobinę się zakosztowało, a smaki tak bardzo pobudziły apetyt, że ma się ochotę na jeszcze, i jeszcze.  Czekam zatem na kolejny kęs.
Choć gdybym miała wybierać, chyba wybrałabym jednak Chorwację,  której nie widziałam od czasów, gdy była jeszcze częścią Jugosławii. Jak już kiedyś pisałam, uwielbiam brzmienie języka chorwackiego, muzykę i filmy Kustoricy. Fascynuje mnie energia, pasja, szaleństwo i taka zachłanność życia, jakich tam kiedyś doświadczyłam. Niestety,  za sprawą historii, los większości niezwykłych przyjaciół, jakich tam wówczas poznałam i miałam, nie ma już ciągu dalszego i żyje wyłącznie w moich wspomnieniach....


Pytanie 2.
Za nami szczególne dni. Czasami w pogoni za karpiem, choinką i prezentami tracimy to co ma wymiar o wiele głębszy. Czym jest dla Ciebie ten świąteczny czas?
 
Wydaje mi się, że z roku na rok moje przeżywanie świąt dojrzewa i nabiera coraz głębszego wymiaru. Nie daję się porwać komercyjnemu szaleństwu, za to uważniej niż zwykle zagłębiam się w historię i tradycje, jakie w tym czasie towarzyszą mojemu domowi od stu lat. To czas wyjątkowej równowagi, corocznego powrotu do strzeżonych pilnie przepisów mojej Prababci, rytmu i zasad wyznaczanych przez moich przodków, które teraz z wielką radością przekazuję mojemu Synkowi.  To duma z tego, że wciąż mamy dość sił i zapału, by wszystkie potrawy i dekoracje, a także ogromną ilość podarunków przygotować samemu w domu, nie uciekając się do wygodnictwa bezdusznych zakupów. Święta to rozmowy, wspomnienia, plany i marzenia, te spełnione i te czekające na swój czas.


Pytanie 3.
To nie jest quiz kulturalny, ale zwykła ciekawość. Co czytasz? Masz ulubioną książkę?

Książki traktuję w sposób szczególny. Zanim kupię, długo się zastanawiam, a potem odkładam i czekam, aż przyjdzie właściwa pora. Nie lubię na półkach widoku przypadkowych tytułów. Czasem to kwestia dni, a czasem miesięcy. To tak jakbym czekała, aż wybrana książka się zadomowi. A kiedy czuję, że nadszedł jej czas, bez wytchnienia daję się porwać historii. Jeśli po kilku stronach moje myśli uciekają ze stron książki w zupełnie innym kierunku, nie daję jej szans i odkładam na później, albo na zawsze. Uwielbiam realizm magiczny - książki Marqueza i Allende mogłabym czytać (i czytam) bez końca. Moim ukochanym pisarzem jest też Vladimir Nabokov - spirala czasu, o jakiej pisał głównie w Adzie stała się nawet tematem mojej pracy magisterskiej. Zachwycam się opowiadaniami Borgesa, bardzo cenię książki Tokarczuk, Kundery i Hrabala. Nie mam ulubionej książki, co najwyżej mogłabym się zmieścić w TOP 5, choć jeśli wyznacznikiem miałaby być ilość razy, jaką przeczytałam daną książkę, to zdecydowanie byłyby to Dzieci z Bullerbyn.


Pytanie 4.
Codziennie dokonujemy wyborów. Zmagamy się z czasem, z rzeczywistością, a nawet ze sobą. Upieramy się i walczymy. Umiesz sobie odpuszczać?

Nie łatwo mi odpowiedzieć, bo tak naprawdę odpowiadając powinnam opowiedzieć całe swoje życie. To głębokie i ważne pytanie i mam nadzieję, że właściwie je rozumiem. Kiedyś nie umiałam sobie odpuścić, z czasem zrozumiałam, że to wręcz konieczne i nauczyłam się wycofywać, zatrzymać, darować, rezygnować. I tak mi jest znacznie lepiej. Czuję większy komfort i bardziej akceptuję siebie i to co dzieje się wokół mnie.  Coraz większą radość i satysfakcję czerpię z rzeczy, które buduje się spokojem, wyciszeniem i oddaleniem od codziennego pola walki.  Ale w tym wszystkim nadal pozostaję buntowniczką, często walczącą, ale głównie z utartymi stereotypami, bezsensownymi nakazami, nieuzasadnionymi oczekiwaniami. W takich sytuacjach nigdy nie odpuszczam i zawsze bez wyjątku robię na przekór. Ten cały dualizm to być może zasługa mojego znaku zodiaku...


Pytanie 5. 
Gdybyś miała wybrać rolę teatralną - wcieliłabyś się w Lady Makbet, czy Julię, ukochaną Romea?

Przede wszystkim, nigdy nie zostałabym aktorką, ale oczywiście puszczam wodze fantazji i zdecydowanie wybieram rolę Lady Makbet. Na wcielenie się w rolę Julii jestem przede wszystkim za stara  (hahaha;), a poza tym sama postać jest zbyt przewidywalna. Za to Lady Makbet to aktorskie wyzwanie na najwyższym poziomie i  jedna z najciekawszych i najbardziej wyrazistych postaci szekspirowskich, i nie tylko. W jej postępowaniu  i charakterze nie znajduję właściwie żadnych cech wspólnych z moim widzeniem świata, więc będąc aktorką, zagranie kogoś tak bardzo odległego od własnego Ja byłoby niezwykłym i fascynującym przeżyciem.


Pytanie 6. 
Czy myślisz o tym, że są rzeczy, których już nigdy nie zrobisz?

Jeśli pytasz o rzeczy, które należą do przeszłości i odeszły wraz z nią, odpowiedź brzmi - bardzo rzadko. Akceptuję mijanie czasu i nauczyłam się rozumieć, że pewne rzeczy już nigdy nie powrócą. Nie oznacza to, że je wymazałam z pamięci. Wręcz przeciwnie, myślę o nich wiele, ale w kategorii wspomnień, do których wraca się jak po długiej podróży do domu. 
Wybiegając z kolei w przyszłość, jest wiele rzeczy, o których marzę i których realizacja jest wysoce niemożliwa, ale nie układam ich w szufladce "Niewykonalne". Tłumaczę sobie, że wszystko jest możliwe i staram się jak mogę pomóc losowi. Często, zupełnie z zaskoczenia, okazuje się, że mam rację.
Jest oczywiście kategoria rzeczy, których nigdy nie zrobię i nie zrobiłam, bo kompletnie mnie nie interesują lub przerażają, jak np. skok na bungee czy przejście na dietę odchudzającą, ale cała reszta to wyłącznie kwestia czasu, miejsca i losu.


Pytanie 7.
Co robisz w wolnym czasie? Jakie zajęcia sprawiają Ci największą przyjemność? (wyłączając gotowanie).

Utrudniłaś mi wielce to pytanie, bo jeśli mam pominąć gotowanie, to właściwie niewiele więcej mogę napisać;)
Z czasem wolnym bywa różnie - miewam go bardzo dużo, albo prawie wcale. Sposób w jaki lubię go spędzać zależy od pory roku, miejsca, w którym przebywam i nastroju.
Wiele zająć sprawia mi przyjemność, nie sposób wszystkie je tu wymienić, opowiem więc zaledwie o kilku. Przede wszystkim rozmowy i czas spędzany z moim Synkiem. Wiem, że czas wolny dla wielu osób oznacza zwolnienie z rodzicielskich obowiązków, ze mną jest jednak inaczej. Przepadam za chwilami, które mamy tylko dla siebie, za naszymi poważnymi i bardzo niepoważnymi rozmowami.
Odkąd odkryłam pewien sklep ze starociami, uciekam do niego w każdej wolnej chwili. Mogłabym w nim spędzić cały dzień i wciąż nie miałabym dość.
Uwielbiam też po prostu usiąść w fotelu, włączyć ulubioną muzykę i nie robić nic oprócz patrzenia w okno i wypuszczania myśli w dalekie podróże w przyszłość i w przeszłość.
Z bardziej przyziemnych i nie tak bezczynnych zajęć muszę się przyznać do słabości wobec grabienia liści i odśnieżania. Z utęsknieniem czekam więc na śnieg, bo sprawę liście zaliczyłam celująco.
I oczywiście czytanie, ostatnio najchętniej felietonów, koniecznie na miękkiej kanapie, w towarzystwie ulubionej herbaty, zestawu sześciu mięciutkich poduszek i patery z ciasteczkami.



Pytanie 8.
Robisz sobie czasami prezenty? Kupujesz jakąś rzecz w sklepie czy jest to coś niematerialnego?

O tak, i myślę, że nawet dość często. Wiele z nich to prezenty niematerialne i te sprawiają mi równie wiele, a może nawet i więcej, radości. Lubię sobie sprezentować niespodziankę w postaci np. sobotniego śniadania w pewnej niezwykle uroczej kawiarni, której nie miałam okazji dawno odwiedzić. Ostatnio mi się to udało i smakowałam ten prezent przez niemal dwie godziny. Piękna muzyka, cudowne światło, poranny spokój, magia klepsydry odmierzającej czas zaparzenia herbaty, świeżutka bagietka, wspaniały miód...  Ten prezent był  mi bardzo potrzebny. Podobnie jak chwile spędzone zaraz potem w równie dawno nieodwiedzanej księgarni.
Regularnie i notorycznie obdarowuję się talerzykami, sztućcami, dzbanuszkami, filiżankami, wszystkim co wpadnie mi w oko podczas prezentowanych sobie wyjazdów do wspomnianego już wcześniej sklepu ze starociami. Mogę śmiało powiedzieć, że obsypuję się prezentami.
Znacznie gorzej to wygląda w przypadku np. ubrań. Nie znoszę przymierzalni, zwłaszcza montowanych tam luster i takie zakupy są dla mnie prawdziwą torturą.


Pytanie 9.
Lubisz zapachy? Twoje to fiołki czy ambra, pieprz czy drzewo sandałowe, a może akordy cytrusów?

Jak to możliwe, że trafiłaś bezbłędnie typując te zapachy?! Każdy z nich uwielbiam i  z lubością daję się nimi otulać. Jest jednak taki zapach, którego szukam od lat i z wyjątkiem słabnącego niestety z wiekiem wspomnienia, nigdzie go nie odnalazłam. To zapach poziomkowej pomadki mojej Prababci. Maleńkie, pozłacane puzderko schowane było zawsze w szufladce szafki nocnej - otwierałam je kiedy tylko mogłam i wdychałam poziomkowe powietrze. To był zapach niezwykły, z nutą radości, słodyczy i, choć brzmi to pewnie patetycznie, po prostu miłości. Tak pachniała bowiem jedna z najważniejszych Osób w moim życiu. Myślę, że jeśli kiedykolwiek odnajdę ten zapach, to będzie to moment, gdy ponownie spotkają się nasze dusze.


Pytanie 10. 
Aniu, jeżeli galeria to handlowa,czy malarstwa? I przy okazji - czy masz swój ulubiony obraz?

Aż mam ochotę napisać, że to pytanie tendencyjne, bo oczywiście, że galeria malarstwa. Nie znoszę tandety, tłumów, hałasu, zagubienia wśród nadmiaru zbytecznych przedmiotów, kiepskiej muzyki, przypadkowości i owczego pędu, a to wszystko króluje w galeriach handlowych. Omijam je jak tylko mogę. To absolutne zaprzeczenie jakiejkolwiek sztuki.
W tych prawdziwych dla mnie galeriach szukam ciszy, spokoju, zatrzymania w czasie. Mam wielką ochotę nakarmić wyobraźnię wrażeniami i myślami odczytywanymi z obrazów. Patrzeć i unosić się ponad rzeczywistość, trochę tak jak postaci z obrazów Chagalla... Nie mam ulubionego obrazu, tych które mi się podobają jest naprawdę wiele. Jednym z nich jest Drzewo życia Gustawa Klimta, podobnie jak większość jego prac. Bardzo podobają mi się obrazy Paula Klee, Modiglianiego (zwłaszcza Żółty sweter), niezmiennie zachwyca mnie Chagall oraz kapitalna kreska i widzenia świata Magritta, którego wystawę miałam okazję podziwiać w Londynie - zrobiła na mnie wielkie wrażenie. 


Pytanie 11.
Aniu, czy wiesz co chciałabyś robić będąc uroczą starszą panią? Czy masz projekt na jesień życia?

Urocza starsza pani - ładnie brzmi, i właśnie tak chciałabym być nazywana kiedy przyjdzie pora. Prawdę mówiąc nigdy się nad tym nie zastanawiałam, nie wybiegam myślami aż tak daleko do przodu, a może jednak powinnam? Zamykam więc teraz oczy i widzę siebie siedzącą na tarasie domku w Prowansji (albo Toskanii - prawdę mówiąc nie ma to znaczenia). Nie robię jednak szalików na drutach (choć umiem i lubię), ale czytam kolejną z książek, na które teraz wciąż nie mam czasu.
A tak szczerze i bardziej realnie, mam nadzieję, że nie ubędzie mi poczucia humoru, radości jakiej czerpię z życia i to duże dziecko, jakim nadal jestem teraz, będzie wciąż częścią mnie. I będę miała w końcu czas na te wszystkie przepisy, które teraz upycham w zakładkach licząc naiwnie, że znajdę na wszystkie czas.


Pytanie 12.
Czy masz jakąś wymarzoną rzecz, prezent, który chciałabyś kiedyś znaleźć pod choinką?

Choć z pozoru pytanie wydaje się łatwe, tak naprawdę trudno mi na nie odpowiedzieć. Oczywiście jest nieskończona ilość rzeczy, na jakie miałabym ochotę, ale myślę sobie, że skoro ich nie mam i mimo to uważam się za szczęśliwą osobę, nie są mi potrzebne, a czasami wręcz byłyby zbytkiem. Zdecydowanie bardziej cieszy mnie możliwość obdarowywania innych i mam nadzieję, że będę miała do tego wciąż wiele okazji.
Jest jednak coś co mi się marzy ponad wszystko. Pewien zestaw z dożywotnią gwarancją - to komplet składający się ze zdrowia, spokoju i harmonii ozdobionej czerpaną z każdego dnia radością. Gdyby był jeszcze dostępny w wersji z różowymi okularami, byłabym przeszczęśliwa.
A schodząc  z marzeń na ziemię, tak materialnie, to zdecydowanie  nowy laptop. Mój Staruszek już doprawdy ciągnie resztką sił nadszarpniętych przez wiele niebliczalnych z mojej strony eskcesów i obawiam się, że jego chwile są policzone.  Jeśli więc na blogu nastanie niepokojąco dłuższa przerwa, to znaczy, że przeszedł na drugą stronę mocy.... Co wtedy?


Za tło do naszej rozmowy i jednocześnie kulinarny temat naszego grudniowego spotkania posłużyła Charlotte - deser, który pomimo podobnej nazwy nie ma nic wspólnego z naszą polską szarlotką. Pomysłodawczynią deseru była francuska kucharka  Marie Antoine Careme. Ponoć nazwała go na cześć królowej Charlotty, żony Jerzego III. Klasyczna wersja Charlotte to krem, zastudzony w formie wyło­żonej biszkoptami lub innym ciastem.
Chciałam, żeby moja Charlotte wpisała się smakiem w świąteczny klimat, połączyłam więc czekoladę i żurawiny. Zamiast klasycznych biszkoptów, upiekłam ich kakaową wersję i nasączyłam je domowym likierem pomarańczowo-kawowym. Środek deseru wypełniają mus czekoladowy i żurawinowy. Wierzch ozdobiłam żurawiną w cukrze - jest fantastyczna - dla mnie ten sposób podawania żurawiny jest zdecydowanie najsmaczniejszym odkryciem sezonu. Musicie koniecznie spróbować!
Całość przewiązałam czekoladową wstążką. Było pysznie. Smaki cudownie się uzupełniały - intensywność musu przełamana żurawiną, aromatem pomarańczy i likieru, chrupiące cukrowe kuleczki żurawinowe i pysznie chrupiąca czekoladowa wstążka - cudownie rozkoszny finał!



CHARLOTTE CZEKOLADOWO-ŻURAWINOWA

KAKAOWE BISZKOPTY I SPODY

3/4 filiżanki mąki
1/4 filiżanki kakao
5 jajek - oddzielnie żółtka i białka
3/4 szklanki drobnego cukru

Mąkę przesiać razem z kakao. W misce ubić na sztywno białka. W oddzielnym naczyniu ubić na jasną, puszystą masę żółtka z cukrem. Połączyć z ubitą pianą i delikatnie wymieszać. Wsypać mąkę z kakao i delikatnie wymieszać, by składniki się połączyły, ale piana zbyt nie opadła.
Przełożyć do rękawa cukierniczego z gładką końcówką o średnicy 1 cm. Przygotować dwie blachy do pieczenia i wyłożyć je papierem do pieczenia. Na jednym z nich narysować dwa koła o średnicy 15 cm, na drugim dwa długie paski o wysokości ok. 8 cm. Posypać delikatnie cukrem pudrem, aby ciasto nie przywarło podczas pieczenia. Wyciskać ciasto spiralnie, aby wypełniło powierzchnię zaznaczonych kół.  Z reszty wyciskać niezbyt grube wałki na biszkopty zachowując ok 1 cm odstępu.
Wstawiać do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec ok. 10 minut lub do momentu, gdy przejdą pozytywnie test suchego patyczka. 


MUS CZEKOLADOWY
1/2 łyżeczki żelatyny
1 łyżeczka zimnej wody
115 g gorzkiej czekolady (użyłam Lindt 70%)
3 łyżki mleka
1 jajko
180 ml śmietany kremówki
3 łyżki cukru

Czekoladę stopić w kąpieli wodnej razem z mlekiem. Żelatynę namoczyć w zimnej wodzie, a gdy napęcznieje przełożyć do jeszcze ciepłej masy czekoladowej i dokładnie wymieszać. Lekko przestudzić, wbić jajko i dokładnie połączyć. Śmietanę wraz z cukrem ubić na sztywno, a następnie delikatnie wymieszać z masą czekoladową. Odstawić na chwilę do przestudzenia.



MUS ŻURAWINOWY
115 g świeżej lub mrożonej żurawiny
1/4 szklanki cukru
1/4 szklanki soku pomarańczowego
1 łyżeczka startej skórki z pomarańczy
1/4 łyżeczka imbiru
1-2 łyżki likieru pomarańczowego (u mnie domowy kawowo-pomarańczowy)
1/2 łyżeczki żelatyny
1 łyżka soku pomarańczowego
180 ml śmietany kremówki

Żelatynę namoczyć w łyżce soku pomarańczowego. Do rondelka z grubym dnem przelać sok pomarańczowy, wsypać żurawinę i dodać skórkę pomarańczową, imbir i cukier. Gotować na małym ogniu - owoce zaczną pękać, od tego momentu gotować jeszcze ok. 10-15 minut. Znaczna część płynu odparuje i masa zacznie gęstnieć jak dżem. Pod koniec dolać likier i zamieszać. Zdjąć z ognia. Dodać napęczniałą żelatynę, mieszać aż się rozpuści i połączy z resztą masy.
Śmietanę ubić na sztywno i delikatnie połączyć z przestudzoną masą żurawinową. Wymieszać i odstawić.


ŻURAWINY W CUKRZE

1 szklanka świeżych lub mrożonych żurawin (użyłam świeżych)
1 szklanka wody
1 szklanka cukru
ok. 1/4 szklani drobnego cukru do wypieków lub cukru pudru. 

W małym rondelku zagotować wodę z cukrem. Gdy zacznie wrzeć zdjąć z ognia i natychmiast wrzucić do syropu żurawiny. Odstawić na całą noc do lodówki. Następnego dnia odcedzić na sicie. Do miski wsypać cukier do wypieków lub cukier puder i obtoczyć w nim żurawiny. Rozłożyć do wyschnięcia na folii lub pergaminie na minimum 1 godzinę.


WYKOŃCZENIE

Przygotować tortownicę o średnicy 21 cm, dno wyłożyć folią. Na spodzie ułożyć jeden z krążków ciasta biszkoptowego i nasączyć go likierem (u mnie pomarańczowo-kawowy). Pałeczki biszkoptów ułożyć wokół obręczy tortu. Nałożyć mus czekoladowy, a na nim położyć drugi blat biszkoptowy - również nasączony likierem. Kolejną warstwę stanowi mus żurawinowy. Całość pokryć polewą czekoladową (przepis tu - klik - zrobiłam 1/3 porcji), a gdy zastygnie ozdobić żurawinami w cukrze. Jeśli macie dostęp do ozdobnych folii do czekolady, możecie przygotować czekoladową wstążkę. Gotową Charlotte odstawić na minimum 6 godzin do lodówki, a najlepiej na całą noc.


* cytowane przepisy pochodzą z kilku miejsc -oto one:  klik, klik, klik,

czwartek, 22 grudnia 2011

Jest taki czas....



Jest taki czas, który nas łączy.
Prowadzi z daleka do miejsc najbliższych sercu.
Zasłania smutki. 
Wycisza spory. 
Maluje uśmiech. 
Śpiewa radośnie pełnią duszy.
Wyciąga ręce i splata w czułym uścisku.


Gromadzi wokół stołu, byśmy nie zapomnieli o jedności.
Otula miłością, ciepłem domu i zapachem szczęścia. 
Uczy dawać i nie chcieć nic w zamian - zasiadając do stołu mamy już to co najcenniejsze - dom, Bliskich i serca bijące najpiękniejszym rytmem spełnienia. 


Jest taki czas. 
Są takie Święta. 
Jesteście Wy i jestem ja. 
I mam takie jedno życzenie, aby to wszystko się spełniło. 
Abyśmy dotarli tam, dokąd zmierzamy. 
Spotkali tych, za którymi tęsknimy. 
Dzielili radość i dobre słowo. 
Wsłuchali się w chwile, których magia nigdy nie słabnie. 

Cudownych Świąt Wam życzę. 
Cieszcie się każdą chwilą, słowem, gestem. 
To bezcenny dar. Tak wielki, że nie zmieści się nawet pod największą choinką. 


A na choince bliskich mi Osób i na mojej pachną w tym roku piernikowe bombki. Nie wiem czy jeszcze zdążycie  je upiec, zwłaszcza, że do ich wypieku potrzebne są specjalne foremki, ale w ramach lekcji cierpliwości, o której pisałam w poprzednim poście (klik), może będą dla Was inspiracją na kolejne Święta.... 


Jeśli są wśród Was osoby, które również chciałyby upiec swoje bombki piernikowe, proszę o zostawienie stosownej informacji w komentarzu - wybiorę, a raczej wylosuję osobę, do której wyślę zestaw odpowiednik foremek. 
A wszystkim Wam zostawiam przepis na ciasto piernikowe idealne do jadalnych ozdób choinkowych. Dostałam je od Ali, o ona zna się na rzeczy, jak mało kto. Wyszperała ten przepis u mistrzyni piernikowych wypieków Mary - tu (klik) możecie zobaczyć jej dzieła.


CZESKIE PIERNICZKI TRADYCYJNE
/cytuję za Marą/
800g mąki,
280g cukru pudru,
120g tłuszczu,
110g miodu
220g jajek
3 łyżeczki sody,
4 łyżeczki przyprawy do pierników ( daję jedno opakowanie przyprawy i 2 łyżeczki cynamonu)


Miód i masło roztopić. W misce wymieszać mąkę, cukier, sodę i przyprawy, dodać ciepły miód z masłem i wymieszać. Następnie wlać roztrzepane jajka i zagnieść ciasto. Odłożyć w chłodne miejsce na minimum dwa dni, ja nie czekam nigdy tak długo, piekę zawsze tego samego dnia.
Wałkować cieniutko, maksymalnie na ok. 5 mm, bo bardzo rosną w piekarniku i smarować jajkiem z dodatkiem jednej łyżeczki cukru pudru ( to dla ładnego koloru).  Temperatura pieczenia 160-170 st. C.


Lukier

1 białko
120 - 140g przesianego cukru pudru
sok z cytryny ( opcjonalnie)

Proporcje są oczywiście przybliżone, wszystko zależy od wielkości jajka.
Ubić białko stopniowo dosypując cukier, gdyby był za gęsty dodać soku z cytryny, a jak zbyt rzadki dosypać jeszcze cukru i ponownie ubić. Dekorować wg uznania. Upieczone połówki bombek sklejać najpierw lukrem, a potem dowolnie dekorować.




Jeśli macie jeszcze czas i ochotę na słodkości, zostawiam linki do prezentowanych roku temu świętecznych smakołyków. 


sobota, 17 grudnia 2011

Cierpliwość i bakalie. Panpepato z Margot.



Jak u Was z cierpliwością? 
Jest bezpiecznie zapakowana w stoicki spokój?
Czy raczej bezczelnie naśmiewa się z silnej woli?
Wystawiacie ją na próbę?
Czy wolicie nie drażnić, by nie zbudzić lwa?


Cierpliwość. 
Czemu nie mogę pozbyć się przekonania, że to słowo pochodzi od cierpienia?
Mają ze sobą przecież tyle wspólnego. 


Pamiętam z dzieciństwa (no dobrze, przyznaję, że teraz też mi się to zdarza), jakie przeżywałam męczarnie patrząc od rana na ułożone pod choinką prezenty i wiedząc, że ten najcudowniejszy moment zrywania papieru oddalony jest o tyle godzin, ba, lat świetlnych!


Nie wytrzymywałam. 
Zaczynało się niewinnie. 
Takie tam muśnięcie palcem - twardy czy miękki pakunek?
Ale przecież nie zaszkodzi przesunąć kilku paczek, żeby je ładniej ułożyć (!), sprawdzając przy okazji czy w środku coś brzdęka, szeleści, a może kształtem wyśle sygnał do rozbudzonej jak nigdy wyobraźni. 


To za mało! Wciąż za dużo czekania. Co robić?
Tak! Bombki na najniższych gałęziach choinki zdecydowanie należy przewiesić! 
A żeby to zrobić, trzeba przesunąć prezenty - potrzymać dłużej w ręce, zerknąć - zupełnie przypadkowo przecież - pod papier, tylko po to, by się upewnić, czy jest dobrze sklejony....
Fatalnie! Sklejony, aż za dobrze!


Tak, tak,  z cierpliwością było u mnie na bakier. Napięcie przedświąteczne tak bardzo mi się udzielało, że notorycznie szperałam we wszystkich szafkach szukających kupionych wcześniej prezentów. Nieładnie, wiem, ale to było silniejsze ode mnie!  I jak się okazało, raz nawet bardzo pożyteczne! Przypomniałam bowiem Rodzicom o książce ukrytej za szalami w szafie, o której zapomnieli! 


Ale nie jest ze mną aż tak źle! Rzuciłam nałóg, choć właściwie powinnam powiedzieć, że przerzuciłam go na inny teren. Kuchnia!
Smakowanie. Podjadanie. Odrywanie gorącej piętki chleba. Parzenie palców gorącymi ciasteczkami. Podlizywanie masy. 
Tu nie jestem w stanie się opanować. Powtarzam sobie, że to kolejny etap procesu przygotowania potrawy i bardzo mi to podejście odpowiada;)


Jednak w myśl zasady, której generalnie nie przestrzegam, że z wiekiem człowiek statecznieje, postanowiłam zrobić wyjątek i wystawić moją cierpliwość na próbę, tym bardziej, że wiązało się, to z pewną zeszłoroczną obietnicą. 


Wszystko zaczęło   się rok temu wpisem Moniki (klik). Zakochałam się ( co w przypadku jej wpisów jest u mnie uczuciem stałym) w Panpepato. Bardzo, bardzo się starałam go zrobić, ale jednak wśród pieczenia setek ciasteczek nie starczyło czasu. Marzenie o panpepato jednak pozostało. Obiecałam sobie, że upiekę go za rok. 


Dwanaście miesięcy to rekordowe pokłady cierpliwości w moim wypadku. Świadomość, że będę go piekła razem z Margot bardzo pomogła przetrwać do końca i wniosła wiele radości - dziękuję Alu za cudowne popołudnie!  Choć i tak odezwała się wrodzona niecierpliwość. A może to raczej łapczywość?
Jak zwał tak zwał. Pocieszam się jedynie, że Margot zrobiła dokładnie tak samo. 


Obydwie zlekceważyłyśmy nakaz zapakowania i odstawienia panpepato na około 14 dni aż się przegryzie. 
Ale uwierzcie, to jest niewykonalne! Zapach jaki się unosi podczas pieczenia jest NIEZIEMSKI! Korzenie, bakalie, pieprz - wszystko razem cudownie gnębi zmysły do granic wytrzymałości. Nie można się uwolnić od myśli - jedynej, jaka wtedy panuje w głowie - zjeść, zjeść, choćby kawałek. 


Przeczuwając moją słabość, upiekłam dwa panpepato. Jedno malutkie (nazwijmy je "jednoosobowe"), drugie odpowiednio duże na Święta. Domyślacie się pewnie, jaki los spotkał to pierwsze maleństwo:) 


Jednak pękam z dumy, bo okrągłe panpepato czeka na Wigilię zawinięte w pergamin i obiecuję, że nie będę do niego za często zaglądać - choć czasem muszę się przecież upewnić czy papier jest nadal dobrze obwiązany;)


Przepis i historię panpepato pozwalam sobie cytować za Moniką. Wprowadziłam jedynie małe zmiany - za radą Moniki dodałam więcej pieprzu - nie wyobrażacie sobie jak ten pieprz cudownie tu pasuje! Zmieniłam też trochę skład bakalii. 


Jest jeszcze trochę czasu, więc zdążycie upiec i schować panpepato. Naprawdę warto poświęcić mu czas i trochę cierpliwości i poczekać aż dojrzeje. A skąd ja to wiem?! Hm, hm, przejdźmy już lepiej do przepisu;) 


Panpepato to bakalie zatopione w miodowym karmelu, z dużą ilością korzennych przypraw, z dużą ilością czarnego pieprzu przede wszytskim. Panpepato to smakołyk wyjątkowy, pieprzny a słodki, wspaniały od razu po upieczeniu, po kilku tygodniach leżakowania zaś po prostu doskonały. 


Panpepato można przygotować z mniejszą ilością korzeni i bez pieprzu, wówczas zwać się będzie panforte, można też w ogóle zrezygnować z przypraw, dodać marcepan i posypać cukrem pudrem - to panforte bianco - taką wersją ugoszczono podobno królową Małgorzatę Sabaudzką podczas jej wizyty w Sienie. Królewskiej wersji nie próbowałam, jestem jednak prawie pewna, że wersji z pieprzem nie dorówna - doprawdy, dziwne te królewskie gusta.. :-) * 


PANPEPATO

200 g orzechów (u mnie laskowe i migdały)
200 g suszonych lub kandyzowanych owoców (morele, żurawiny, figi, suszone śliwki)
100 g kandyzowanych skórek owocowych
1/2 szkl. cukru
1/2 szkl. miodu
1/2 szkl. mąki
2-3 łyżki kakao + 1 łyżka do oprószenia ciasta
30 ziaren pieprzu (dałam 40)
10 goździków
5 strączków kardamonu
1/2 łyżeczki ziaren kolendry
1/3 łyżeczki mielonego cynamonu
odrobinę startej gałki muszkatołowej


Orzechy obrać z łupek, z grubsza posiekać, posiekać też skórki i owoce (nie za drobno). Do owoców i orzechów dodać mąkę, kakao i przyprawy utarte w moździerzu (zostawić z pół łyżeczki przyprawy do posypania). Miód podgrzać z cukrem ( do rozpuszczenia cukru), dodać do bakalii, dobrze wymieszać, wyłożyć nie za grubą warstwą do tortownicy, piec ok. 25-30 min. w 180 C. UWAGA! Wiem, że parę osób piekło nieco dłużej i panpepato wyszedł bardzo twardy. Ważne jest, żeby nie przekraczać czasu pieczenia i piec optymalnie 25 minut, inaczej będzie za twardy. Jeśli Wasz piekarnik mocno grzeje, zmniejszcie temperaturę do 170 stopni. Po upieczeniu wyjąc z blachy, ostudzić i oprószyć kakao wymieszanym z resztą przypraw. Jak się ma silną wolę to odczekać te dwa-trzy tygodnie, a jak się nie ma to hmm.. smacznego? :-)


* opis i przepis cytuję za  Moniką ze Stoliczku nakryj się! (klik)  Monika! Dziękuję za cudowny przepis!

Drukuj przepis

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails